Kogo wolicie Pannę Marple czy Poirota?
Ja osobiście wolę Poirota (mam jego więcej książek) bo jest taki pedantyczny jak mnie to śmieszy! (Nie to co ja;P)
P.S.
Pisała Elie
Też wolę Poirota ;) Książki z nim są jakieś ciekawsze dla mnie, o wiele bardziej wciągają. Podoba mi się sposób w jaki rozwiązuje te wszystkie morderstwa, podejście psychiczne do ewentualnego mordercy ;)
Też wolę Poirota mimo jego obsesji na punkcie własnej osoby. Podoba mi się jego prowadzenie sprawy: psychologiczne podejście, porządek, metoda, trzymanie wniosków, które wyciąga z powszechnie dostępnych informacji dla siebie, no i oczywiście końcowe przemówienie. W pannie Marple irytuje mnie trochę jej bezgraniczne zainteresowaniem życiem prywatnym innych osób, plotkowanie, a przede wszystkim uśmiech pełen politowania dla rozmówcy, który mówi „mów co chcesz, ja i tak wiem lepiej, a ty się o tym wkrótce przekonasz”. Chociaż przez to jest bardziej prawdziwa, bo takie podejście jest chyba powszechne u starych panien żyjących nie tylko na wsi.
No to będę pierwszą, która woli pannę Marple. I choć też przeczytałam więcej książek o Poirot to i tak wydawał mi się zawsze pyszny i zarozumiały. Chyba uważam to co sama pani Agatha, która powiedziała, że w ostatniej powieści zabiła Poirot, bo zawsze wydawał się jej nieznośny. Odczuwam to dokładnie tak samo jak ona ;).
A co powiecie o detektywach - amatorach? Ja przeczytałam "Dom z brodni" i "Mężczyznę w brązowym garniturze" i muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobały.
Ja dużo bardziej wolę Jane Marple. Herkules Poirot też jest super, ale ta znakomita kobieta jest lepsza.
Uwielbiam obie ale bardziej wolę Poirot. Zresztą też mam więcej książek wlasnie tej serii. A sam bohater jest przesympatyczny.
Nie przepadam za panną Marple, kojarzy mi się ze starą babą, która lubi rozsiewać plotki, a także z ciepłymi kluchami. Ogólnie postać nudna i nieciekawa, jak dla mnie mogłoby jej nie być.
Dodatkowo mam wrażenie, że gdy ona prowadzi śledztwo to rozwiązanie jest takie bum! ni stąd, ni zowąd i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Poirot ma swoje metody, jakby prowadzi czytelnika po kolei, czasem rzuci jakiś z pozoru nic nieznaczący komentarz, który może się okazać kluczem do każdej zagadki. A przy pannie Marple jest wiele niepotrzebnych elementów, gada o swoich znajomych (plotki!), a później pod koniec wyskakuje z rozwiązaniem. Denerwuje mnie to. Może to wina książek, że akurat te z panną Marple były słabsze, ale z dugiej strony nawet jak książka jest niezbyt dobra to Poirot samą swoją osobą ją ratuje.
Zdecydowanie Hercule Poirot! :) za jego całą postać, szare komórki, te małe zebranka urządzane przez niego gdy znał już rozwiązanie, a także za postacie, które go otaczały, to jest pannę Lemon i kochanego, staroświeckiego Hastingsa.
też bardzo lubię te zebranka Poirota. a do panny Lemon i Hastingsa dorzucę jeszcze postac George'a, wiernego lokaja :)
Uwielbiam Poirota! Zawsze jak czytam książkę i okazuje się, że to on prowadzi śledztwo, to czytam ze zdwojoną przyjemnością;p
Kocham jego przemówienia na końcu każdej sprawy, jego miłość własną, jego teksty na temat samego siebie i to, że powieści z jego udziałem są bardzo logiczne panuje w nich porządek i metoda.
Panna Marple jest w gruncie rzeczy irytującą staruszką i nigdy jej nie lubiłam;D
Najlepszy jest PARKER PYNE !
("Detektywi w służbie miłości")
"To nienaturalne, by młody człowiek miał poważne zainteresowania. Powinien robić z siebie durnia, uganiając się za dziewczętami"
(z "Kłopoty nad zatoką Pollensa")
"-Chciałbym usłyszeć odpowiedź na trzy pytania.
-Test dotyczący zgodności charakterów? Dobrze, niech pan zaczyna.
-Czy sypia pani przy otwartym oknie, czy przy zamkniętym?
-Przy otwartym. Uwielbiam świeże powietrze.
-Czy oboje lubicie te same potrawy?
-Owszem.
-Czy lubi pani kłaść się spać wcześnie, czy późno?
-Tak naprawdę wcześnie, ale mówię to panu w sekrecie. O wpół do jedenastej zaczynam ziewać., a rano jestem pełna energii... ale oczywiście boję się do tego przyznać.
-Powinniście tworzyć bardzo dobraną parę - stwierdził Parker Payne.
-To dość powierzchowny test.
-Wcale nie. Znałem co najmniej siedem małżeństw, które rozpadły się tylko dlatego, że mąż lubił przesiadywać do północy, a żona zasypiała o wpół do dziesiątej, lub odwrotnie.
-Szkoda, że wszyscy nie mogą być szczęśliwi."